Polyglot Gathering 2025
Kilka słów o tegorocznym zlocie poliglotów.
Ania Brzezina
6/11/20255 min czytać


Czy jest jakiś lepszy sposób na spędzenie czasu, niż 5 dni pełnych warsztatów, wykładów, rozmów i zawierania nowych znajomości, a to wszystko w najróżniejszych językach świata? Myślę, że dla językowych pasjonatów, takich jak ja, odpowiedź jest oczywista: NIE. Bezdyskusyjnie. I. Kategorycznie.
A co to takiego?
Polyglot Gathering to wydarzenie organizowane przez organizację non-profit E@I już od 2014 roku. Byli w Berlinie, Bratysławie i Teresinie ja jednak odkryłam to cudo rok temu, gdy odbywało się w Pradze. Idea jest prosta - zbieramy osoby zainteresowane językami w jednym miejscu, gdzie mają okazję wymieniać się wiedzą, doświadczeniami, dzielić swoją kulturą i prowadzić lingwistyczne dyskusje, od których niejeden normalny obywatel uciekłby w popłochu i nigdy nie wrócił. Tak jak mówiłam - raj.
Żeby rozmowy płynęły w możliwie najmniej niezręczny sposób, każdy osoba otrzymuje plakietkę, na której zaznaczone są jej umiejętności językowe, od poziomu podstawowego, poprzez B i C (wykorzystywana jest europejska skala CEFR), aż po natywny. Dzięki temu nie musimy zaczynać rozmowy w losowym języku i liczyć na to, że współrozmówca nas zrozumie, trzymając kciuki za powodzenie tej misji. W intensywny sposób wpatrujemy się natomiast w klatkę piersiową tejże osoby, żeby wywnioskować po flagach i kodach ISO jakimi językami się ona posługuje.
Dostajemy również zestaw startowy małego poligloty, czyli siatkę, a w niej notes, długopis, naklejki, przypinkę i różne inne niespodzianki.
Tegoroczna edycja
W tym roku tę wesołą zgraję ponad 800 miłośników mowy wszelakiej gościło Brno, urocze miasto położone w Czechach, a placówką, która podjęła się takiego wyzwania była Mendelova univerzita v Brně. Piękne okolice, dużo zieleni, a to wszystko okraszone możliwością rozmawiania we wszystkich językach, które się zna, a także w tych, których jeszcze (podkreślam, że tylko JESZCZE) się nie zna.
Jak w zeszłym roku, tak i w tym, w programie znalazło się wiele ciekawych aktywności. Wśród nich wykłady prezentujące różnice i podobieństwa między hiszpańskim i włoskim, trudności w uczeniu się i potem wykorzystywaniu języków mniejszościowych, na przykładzie katalońskiego i galisyjskiego, a nawet takie próbujące przekonać o pięknie hiszpańskiej gramatyki oraz szybkie, acz intensywne kursy językowe, między innymi tajskiego i quechua. Do tego wieczorne aktywności - koncerty, festiwal kulinarny i Polyglot Expo, gdzie można było zaprezentować swoje projekty i zamiłowania.
Ludzie, których tam poznałam, są niesamowici. Każdy z czymś ciekawym do powiedzenia, dodania i przekazania. Z tak różnymi doświadczeniami, przekonaniami i umiejętnościami, a jednocześnie mocno wspierający i motywujący, niezależnie od powyższych czynników. Dużo śmiechu, radości i wspólnego spędzania czasu, a potem niestety smutek wynikający z pożegnania przed roczną przerwą do kolejnego zlotu.
Artystyczny bonusik
Expo, o którym wcześniej wspomniałam, jest teraz jednym z moich najciekawszych doświadczeń. Każdy kto chce, może pokazać się ze swoimi projektami. Zazwyczaj są one związane z językami (co za niespodzianka, prawda?), nie ma jednak takiego wymogu.
Jako że od zeszłego roku na każdy wyjazd zabieram ze sobą szkicownik, chodził, albo może bardziej spacerował mi po głowie pomysł, żeby go pokazać. Rozmawiałam z różnymi osobami i słowo do słowa, w 10 minut postanowiłam to zrobić. Pomimo głośnego krzyku w głowie mówiącego, że to nie ma sensu, bo przecież te moje bazgrolenie trudno nazwać sztuką.
Porozmawiałam z organizatorem, załatwiłam sobie stoliczek i zadowolona położyłam szkicownik. Po czym rozglądam się, a tu różne obrusy, kolorowe wystawki, naklejki, wersje testowe aplikacji do nauki języków i inne cuda. Patrzę znowu na swój stolik, bida, nic dodać, nic ująć. Ale przecież już pokonałam tego wewnętrznego krytyka i się wystawiłam, nie mogłam pozwolić mu na zwycięstwo. Najpierw zamiast kłaść sam szkicownik, postanowiłam rozłożyć poszczególne prace osobno; dobry pomysł +10 do atrakcyjności. Ale było jakoś pusto. Po intensywnym myśleniu przypomniałam sobie, że w plecaku mam błękitną chustkę, czy może bardziej taką apaszkę w Pokemony, którą zawsze zawiązuję na karku, żeby mnie nie przewiało. Rozłożyłam ją jako obrusik, na nią położyłam te moje “dzieła” i już to zaczynało jakoś wyglądać! Do tego włączyłam swój profil na Instagramie na tablecie, żeby można było zobaczyć inne prace w moim wykonaniu i voilà! Artystyczno-prowizoryczny stoliczek gotowy!
Nie miałam zbyt wielu nadziei, ale coraz więcej osób do mnie podchodziło, zagadywało, pytało czy sprzedaję te moje obrazki i dlaczego tego nie robię. Usłyszałam tak wiele miłych i wspierających słów, że do teraz nie wiem jak to opisać.
Często również słyszałam “wiesz co, zawsze chciałam/chciałem zacząć malować, ale nie wychodziło; a teraz mam motywację dzięki tobie”, a to chyba cieszyło mnie najbardziej. Bo to oznacza, że za rok już nie będę sama dzielić się swoim postrzeganiem świata i będzie nas więcej. A tak jak przy nauce języków, tak przy rysowaniu, malowaniu i jakimkolwiek innym twórczym działaniu potrzeba czasu, cierpliwości, wielu prób i ogromnej otwartości na popełniane błędy.
Co dalej?
Czekamy. Czekamy na ogłoszenie kolejnego miejsca zlotu, bo jak na razie wiadomo tylko, że będzie w Europie, prawdopodobnie niedaleko Brna. Czekamy na ponowne spotkanie ze wszystkimi poznanymi na miejscu, pozytywnymi, językowymi wariatami. I czekamy na nagrania, które w okolicach września mają się pojawić na kanale wydarzenia na YouTube. Oczywiście zabieram się też za te wszystkie języki, których obiecałam się nauczyć. To będzie bardzo dobry rok.











